Wrzucam ten wpis równo o 10:00, bo dokładnie 6 miesięcy temu o tej porze urodziło się moje 3370g szczęścia. Nie znajduję na to szczęście innego słowa niż angielskie pure, bo mimo że z wykształcenia jestem filologiem polskim, to nie widzę w naszym języku słowa, które oddałoby głębię i nieskazitelność tego uczucia. Dokładnie o 10:00 usłyszałam dźwięk jakby ktoś odkorkował szampana (moment przejścia główki przez jamę brzuszną) i zaraz po tym przeciągły, gardłowy, wibrujący wrzask. Wrzask, którego nikt nie spodziewałby się z tak małego gardełka. Wrzask, który był nieprawdopodobnie pięknym i wzruszającym dźwiękiem. Wrzask, którego nigdy nie zapomnę.

Dalej moja Córeczka została mi pokazana, a ja starałam się, w mgnieniu oka i mimo oszołomienia, zapamiętać każdy szczegół jej ślicznej maleńkiej buźki. Była taka malutka. Tak rozkosznie i jednocześnie przerażająco malutka. Gdy tylko dostałam ją na pierś w sali poporodowej, to nie mogłam oderwać od niej oczu. Toczyła się we mnie szalona wariacja uczuć. Koszmarny ból pociętego brzucha, z którego stopniowo schodziło znieczulenie skutecznie tłumiła mieszanka miłości, zachwytu i podziwu ze szczyptą niedowierzania, że oto już mam Ją w swoich ramionach, na sercu, a dopiero co była jeszcze pod nim.

I t uczucie wzruszenia wciąż nie mija. Wciąż wzruszam się obserwując ją we śnie, w zabawie, przy jedzeniu. Każdy jej postęp jest wzruszający, piękny i niepowtarzalny. Staram się nie uronić ani chwili, choć wiadomo, że życie i obowiązki nie czekają. Każdy dzień daje mi kolejne powody do dumy, choć nieuchronnie oddala mnie od chwili kiedy była taka maleńka. Nie wierzę, że minęło już pół roku. Czas tak szybko leci.

Jestem bardzo wdzięczna losowi, że moja Córeczka jest zdrowa i dobrze się rozwija. Jestem wdzięczna mojemu mężowi i sytuacji, że mogę pozwolić sobie na roczny urlop macierzyński i być przy mojej Małej przez cały rok. Jestem wdzięczna sobie, że wyzwoliły się we mnie pokłady miłości, cierpliwości i opiekuńczości, o które siebie nie podejrzewałam. W ogóle przepełnia mnie wdzięczność, taka po prostu. To chyba „efekt uboczny” bycia mamą.

To będzie kolejny piękny wspólny dzień!

Podziel się: