zaczytane.pl - Blog dla rodziców, dziadków, cioć…
  • Strona główna
  • Blog
    • Parentingowe dyrdymały
    • To, co czytam z dzieckiem
    • To, co ja czytam
  • Do pobrania
  • O mnie
Strona główna
Blog
    Parentingowe dyrdymały
    To, co czytam z dzieckiem
    To, co ja czytam
Do pobrania
O mnie
zaczytane.pl - Blog dla rodziców, dziadków, cioć…
  • Strona główna
  • Blog
    • Parentingowe dyrdymały
    • To, co czytam z dzieckiem
    • To, co ja czytam
  • Do pobrania
  • O mnie
Blog•To, co czytam z dzieckiem

Misia czyta Pucia!

Misia czyta Lucia
2 stycznia 2021 przez admin Brak komentarzy

Wraz z mężem wprost uwielbiamy Pucia, czyli postać stworzoną przez panią Martę Galewską-Kustrę i zakochaliśmy się w nim na długo zanim na świecie pojawiła się nasza córeczka. Po kolei, jak tylko pojawiały się nowe części na półkach w księgarniach, kupowaliśmy je chrześniakowi mojego męża. Pierwsze wyszły te duże podstawowe wersje i wiedzieliśmy, że jeśli tylko na świecie pojawi się nasze dziecko, to z niego też zrobimy małego fana Pucia i jego rodzinki. Nim jednak urodziła się nasza córka wydawnictwo Nasza Księgarnia wydało też miniwersje znanych nam książeczek. I właśnie od nich postanowiliśmy zacząć nasz domową przygodę z Puciem. Swoją drogą wiecie jak ma na imię nasza córka? Misia! Tak jak młodsza siostra Pucia! To przypadek, niemniej nasza Misia na pewno będzie dumna, gdy tylko zacznie rozumieć, o czym czytamy.

W tej chwili MIsia ma niespełna 8 miesięcy, wiec najlepsza jest dla nas książeczka Pucio. Zabawy gestem i dźwiękiem, czyli dźwiękonaśladownictwo, które jest bardzo ważne dla maluszków w tym wieku. W dużej mierze od tego właśnie zaczynamy naukę mówienie. Wskazujemy dziecku zwierzątka lub przedmioty lub obrazki z nimi i naśladujemy dźwięki jakie symbolicznie zostały do nich przypisane. Wiecie: kura – kokoko, kaczka – kwakra, kot – miał, itp. Dzięki temu małe dzieci nie muszą od razu uczyć się słowa kura, które ma w sobie to nieszczęsne i trudne do wymówienia „r”, a zaczyna od mówienia „kokoko”, kiedy chce nam powiedzieć, że chodzi mu o to zwierzątko. Tak więc Drodzy Rodzice, jeśli w waszym repertuarze zabaw nie pojawiło się jeszcze dźwiękonaśladownictwo, to koniecznie włączcie je do swoich codziennych zabaw z dzieckiem – nigdy nie jest za wcześnie!

Kolejną książeczką, do której przejdziemy z tej serii będzie Co robi Pucio?, która przedstawia przedmioty codziennego użytku wraz z typowymi dla nich czasownikami, np. krzesło – Pucio siedzi, itp.

Dwie następne to Pucio mówi dzień dobry i Pucio mówi dobranoc. Są to bardzo przyjemne króciutkie historyjki, które przy okazji uczą dobrych manier, czyli mówienia dzień dobry i dobranoc. Obu słów staramy się używać z mężem codziennie w komunikacji z Misią. Nawet jeśli jeszcze nie rozumie co to znaczy, to każdy dzień zaczynamy od Dzień dobry, a kończymy Dobranoc. Gdy zacznie je rozumieć, będą dla niej zupełnie naturalną codziennością, do której dużo łatwiej będzie nam włączać kolejne grzecznościowe zwroty.

Od minionych świąt każde czytanie urozmaica nam postać pluszowego Pucia, którego Miśka dostała pod choinkę od swojej ukochanej cioci. Prezent niezwykle trafiony, bo pluszak wywołuje szeroki uroczy uśmiech na twarzy Małej.

Myślę, że będziemy wracać do tych książeczek nawet, gdy Misia będzie starsza, a na naszych półkach zagoszczą duże wersje Pucia.

Kwestia grafiki to oczywiście kwestia gustu, nam się podoba, choć jestem w stanie zrozumieć, że ilustracje pani Joanny Kłos nie do wszystkich przemówią.

Mała seria Pucia
Podziel się:
Czas czytania: 1 min
Parentingowe dyrdymały

Rady, rady, rady… (cz.2)

rady, rady, rady... (cz.2)
26 grudnia 2020 przez admin Brak komentarzy

Ten wpis to kontynuacja Rady, rady, rady… (cz.1), ponieważ wiem z iloma radami mierzy się młoda mama, która często nie wie, co wybrać, bo z wielu stron dociera tak wiele, często sprzecznych, informacji. Sama często biłam się z myślami i miewałam rozterki, dlatego w tym i kolejnych wpisach chciałabym podzielić się z Wami, jakimi radami byłam raczona w konkretnych przypadkach oraz z jakimi specami i autorytetami (dla mnie) je konfrontowałam.

Dziś o rozszerzaniu diety. Choć w temacie jesteśmy dopiero dwa miesiące, to już widzę, że spora część rad, uwag i „delikatnych” sugestii nie bardzo się sprawdziła. Zaczynam też od tego, ponieważ jest to jeden z tych tematów, w którym miałam dość kategoryczne przekonania, poparte oczywiście wiedzą specjalistów, a co do których [przekonań] spotkałam się z całą falą krytyki i niezrozumienia ze strony nie tylko rodziny i znajomych, ale również lekarza pediatry!

Otóż z mężem zdecydowaliśmy, że zaczniemy rozszerzać dietę naszej córki po skończonym 6. miesiącu życia. Po przeczytaniu kilku poradników i skonfrontowaniu tej wiedzy z opiniami dietetyków uznaliśmy, że właśnie tak chcemy zrobić, no i wtedy się zaczęło…

Po skończonym 4. miesiącu zaczęły się pytania, kiedy zaczynamy z pierwszym jedzeniem. Z pełnym przekonaniem i właściwie trochę naiwnie myśląc, że spotkamy się ze zrozumieniem mówiliśmy jak jest, czyli, że czekamy jeszcze 2 miesiące. Pediatra dosłownie mnie wyśmiała, nakazując wręcz, żebym za 3 dni (bo tego dnia byliśmy na szczepieniu) zaczęła już podawać marchewkę, bo w 6. miesiącu, to dziecko ma już zjeść normalny obiad, mięso! Na szczęście byłam na to przygotowana, bo „nasza” dietetyczka wspominała na szkoleniach o takich sytuacjach. Tak więc postanowiłam, że z pełnym zapałem przyznam pediatrze rację, a zrobię tak, jak podpowiada mi zdrowy rozsądek (i fachowiec dietetyk!). A co podpowiadał mi rozsądek? Oczywiście nie żebym bezkrytycznie słuchała tylko jednego i tylko dietetyka. Postanowiłam posłuchać przede wszystkim swojego dziecka. A córka pokazywała mi, że nie jest jeszcze gotowa na to, aby zacząć jeść coś innego niż mleko. Pomijam fakt, że w 4 miesiącu nie siedziała – chyba w tym wieku to w ogóle rzadkie zjawisko – to nawet nie wykazywała żadnego zainteresowania jedzeniem. Czasem eksperymentalnie podsuwaliśmy jej coś do powąchania, pokazywaliśmy jej co jemy – zero reakcji, w ogóle nie miała pojęcia o co nam chodzi, nawet nie próbowała tego łapać, a przecież wszystko czym mogłaby się pobawić zaraz łapała, więc z tym jedzeniem ewidentnie coś jej śmierdziało.

Aż tu nagle, jakiś tydzień przed skończeniem 6 miesięcy nagle zaskoczyła! Zaczęła interesować się tym, co mamy na talerzach, dlaczego tak śmiesznie ruszamy buziami przy przeżuwaniu, zaczęła wyciągać rączki i chciała próbować. To był dla nas sygnał, że czas-start!

Otrzymałam w tej kwestii całą masę rad. A to, żeby codziennie dawać dziecku małą łyżeczkę soku warzywnego lub najlepiej owocowego, a to żeby zacząć od marchewki z jabłkiem (bo jabłko słodkie!), a to żeby absolutnie nie dawać dziecku niczego w kawałkach bo zadławi się i będzie tragedia. A już w ogóle to mam się martwić, bo jak nie zaczęłam rozszerzać dziecku diety od 4. miesiąca to na pewno będzie niejadkiem, więc sama sobie narobiłam. Także tak.

Ale wiecie co, w ogóle się tym nie przejmowałam, bo wiedziałam jak chcę zacząć. Byłam przygotowana, bo wykupiłam szkolenie u poznańskiej dietetyczki Agaty Fierek-Dziurli „Gruszki czy pietruszki?” (ależ się cieszę, że pandemia przeniosła Cię do onlajnu!). Dodatkowo podglądam też profile innych dietetyków, więc miałam wstępną wiedzę na temat tego, czym jest słynne „blw” (wbrew pozorom ta nazwa wcale nie oznacza „bobas lubi wybór”), jakie jest zapotrzebowania dziecka na poszczególne mikroelementy, jak łączyć rozszerzanie diety z karmieniem piersią, jak powinna wyglądać dieta matki karmiącej, itp., itd.

Powiem Wam, że mieć takie zaplecze to naprawdę ogromny komfort psychiczny, bo człowiek już nie zastanawia się, czy naprawdę robi dobrze, ale jest pewien, że to nie tylko intuicja, która może być zawodna, ale też fakty, z którymi głupio dyskutować.

A jakie ciekawe teorie słyszałam, które dzięki odpowiedniemu przygotowaniu do rozszerzania diety udało mi się między bajki włożyć?

  • dziecku warto dosolić (zdrową solą himalajską) i dosłodzić (miodem! albo brązowym cukrem) jedzenie, żeby lepiej smakowało;
  • dziecko, które nie ma zębów musi jeść tylko gładkie papki;
  • czas rozszerzania diety to dwa razy więcej czasu spędzonego w garach, a przecież teraz są te wszystkie fajne słoiczki, reklamują, że zdrowe i eko;
  • dziecko musi siedzieć, żeby zacząć rozszerzać dietę (o tym więcej w kolejnym wpisie); 
  • zaczyna się od marchewki, a w następnej kolejności daje się marchewkę z jabłkiem;
  • kaszki, kasza i jeszcze raz kaszki – oczywiście robione na mleku modyfikowanym, albo na odciągniętym swoim;
  • najwięcej żelaza jest w mięsie, a najwięcej białka w mleku (nabiale);
  • dziecko musi zjeść cały posiłek każdym możliwym sposobem (samolocik itp.), ale ma się najeść, a jak nie zjada to znaczy, że jest niejadkiem.

To taka próbka, ale chyba już czujecie o co mi chodzi i widzicie, że sami często słyszeliście podobne teksty, nawet w czasach kiedy jeszcze nawet nie byliście tematem zainteresowani. Bo to utarte przekonania, często roznoszone jak zaraza przez poprzednią generację, naszych rodziców czy dziadków. Pamiętajcie jednak, że kiedyś właśnie taki był stan wiedzy. Wasi bliscy nie chcą zrobić krzywy Wam ani Waszym dzieciom, oni po porostu często nie wiedzą, że temat został przebadany na wiele sposobów, że zalecenia mądrych tego świata uległy zmianie, że od czasu kiedy sami byliśmy dziećmi prawie wszystko w tej kwestii się zmieniło. Jak zatem sobie z tym radzić? Ja mam na to dwa sposoby:

  1. Na opornych, którzy nie dają się przekonać, że teraz jest inaczej: grzecznie i uprzejmie przytakuję, wysłuchuję, co mają do powiedzenia, a później robię swoje. Nie żebym się czasem słuchając nie zagotowała, ale staram się (już) nie wdawać w dyskusje.
  2. Na takich, których da się zapoznać z nową wiedzą: podrzucam artykuły, książki, filmiki dotyczące interesującego mnie tematu (nie tylko w kwestii rozszerzania diety) i w ten sposób wyjaśniam dlaczego robię tak, a nie inaczej. Muszę tu pochwalić swoją teściową, ponieważ Ona zawsze ogląda lub czyta podesłane przeze mnie materiały i często potrafi na tej podstawie zrewidować swoją wiedzę w wielu kwestiach. („Gruszka czy Pietruszka?” na swoich profilach na FB i YT często proponuje bezpłatne filmiki, które mogą uświadomić opornych.)

Wiedza i doświadczenie naszych starszych bliskich jest w wielu sytuacjach niezwykle cenna, czasem wręcz nieoceniona, ale jeśli są tematy, które mogły ulec zmianie i się zdezaktualizować, to zdecydowanie warto z tą wiedzą się zapoznać. Takim tematem jest niewątpliwie rozszerzanie diety.

Kończąc powiem Wam, że moja córka absolutnie nie jest niejadkiem – zajada wspaniale, aż rodzicom serca rosną, a jej brzuszek 😉 Spróbowała już większości podstawowych warzyw, owoców (także cytrusów i innych egzotycznych), zjada zupy, również gotowane na mięsnym rosole, zjada wszelkie ryże, kasze, strączki i wiele innych. Rozszerzanie diety to dla nas świetna zabawa, która nie kosztuje mnie wcale więcej gotowania, a wprowadziła zdrowe nawyki żywieniowe całej naszej rodzinie.

Podziel się:
Czas czytania: 1 min
Blog•Do pobrania•Parentingowe dyrdymały

Karty kontrastowe – zwierzęta

22 listopada 2020 przez admin Brak komentarzy

Jedynym z celów, dla których powstał blog, jest dzielenie się z Wami materiałami, które sama tworzę dla swojego dziecka 🙂

Korzystam z ogólnodostępnych narzędzi, ale wiem, że nie każdy potrafi, nie każdy ma czas, chęć, możliwość itd., dlatego też raz na jakiś czas wrzucę Wam tu moje wariacje na różne tematy 🙂

Jeśli tylko macie ochotę, to łapcie i korzystajcie!

Dziś mam dla Was do pobrania i wydruku karty kontrastowe ze zwierzętami. Grafiki wybrałam dość nietypowe, ale pamiętajmy, że tak naprawdę chodzi przede wszystkim o kolorystykę, czyli właśnie kontrast pomiędzy bielą i czernią. O tym, jak widzą maluchy musicie poczytać u ludzi w tym temacie mądrzejszych ode mnie, ale jedno jest pewne – moja córeczka uwielbiała i wciąż bardzo lubi książeczki kontrastowe. Zarówno te kupione, te które dla niej uszyłam z filcu, jak i te, które przygotowałam dla niej w formie pojedynczych plansz.

Jeśli zastanawiacie się, czy takie książeczki się u Was sprawdzą, a nie chcecie kupować w ciemno, to wystarczy pobrać, wydrukować i sprawdzić, jak Wasz maluszek zareaguje na tego typu obrazki.

Z góry uprzedzam, że kreski grafik, których użyłam są dość cienkie, dlatego lepiej nadadzą się dla kilkutygodniowych maluchów niż dla „świeżutkich” noworodków.

„Książeczka kontrastowa – zwierzęta” – POBIERZ

Podziel się:
Czas czytania: 1 min
Blog•Parentingowe dyrdymały

Rady, rady, rady… (cz.1)

rady, rady, rady
8 listopada 2020 przez admin Brak komentarzy

Odkąd zostałam mamą zewsząd zalewają mnie rady: jak ubrać dziecko, jak karmić, kiedy rozpocząć rozszerzanie diety, kiedy zacząć sadzać i wiele, wieeeele innych. Oczywiście wiesz, których rad jest najwięcej? Tych, o które nie proszę i których nie potrzebuję! Zastanawiam się z czego to wynika!? Czy jako świeżo upieczona mama jestem bardziej wyczulona na takie rzeczy? Trochę na pewno! 

Moje poirytowanie wynika jednak także z tego, że są kwestie, w których radzę się przede wszystkim fachowców w danej dziedzinie i osób, które w jakimś sensie uznaję za autorytety, dlatego często zdanie pani ze sklepu, która widzi mnie raz w tygodniu mam w głębokim poważaniu (bez urazy). Nie oznacza to, że osoba bez fachowego tytułu na pewno nie ma niczego wartościowego do przekazania, ale uważam, że każdą wiedzę należy filtrować. Niczyje zdanie nie jest prawdą objawioną! Niestety czasem nawet bliscy nie rozumieją, że jeśli mam do wyboru opinię dobrego lekarza i na przykład mojej mamy, którą kocham i szanuję, to i tak często posłucham jednak lekarza (choć nie zawsze!). Bardzo ważne jest też, żeby mieć poczucie, że robi się wszystko zgodnie ze swoją intuicją i przekonaniami. I to akurat jest złota rada mojej siostry, która wśród wielu mniej i bardziej trafnych rad jakich mi udzieliła, jedną dała mi naprawdę świetną i za to będę jej dozgonnie wdzięczna. Powiedziała: „Aga, dostaniesz dużo rad od różnych ludzi. Jasne, że części warto posłuchać i przemyśleć, ale pamiętaj, najważniejsze jest to, co Ty czujesz i o czym jesteś przekonana. To ty jesteś matką tego dziecka, spędzasz z nim więcej czasu niż ktokolwiek inny i wiesz najlepiej, co jest dla niego dobre. Słuchaj swojej intuicji i tego, co nazywają instynktem macierzyńskim – ja wierzę, że on istnieje i Ty na pewno go masz!”

Powiem Wam, że trafiła tymi słowami idealnie akurat w czasie kiedy miałam kryzys macierzyński i właśnie przez natłok beznadziejnych rad byłam prawie przekonana, że jestem koszmarną matką. Mogę się założyć, że każda z Nas ma takie chwile (czasem nawet częściej niż raz w tygodniu), ale nie każda się do tego przyznaje. Od tego czasu nie tylko bardziej ufam sobie, ale też dużo łatwiej jest mi znieść, przetrawić i przeanalizować obiektywnie kolejne uwagi i „rady”.

Chciałabym zwrócić się do wszystkich doświadczonych mam, cioć i babć, które mają w swoim otoczeniu młodą mamę, która zaczyna dopiero swoją przygodę z macierzyństwem.

Proszę, pamiętaj, że to dla niej coś zupełnie nowego. Nagle stała się odpowiedzialna za małą istotę, którą musi nauczyć wszystkiego, którą musi wychować na samodzielnego w przyszłości człowieka. Ale mimo nowej roli wciąż jest to ta sama dorosła kobieta, która wiedziała, co robi i była na to gotowa. Po co to piszę? Bo niestety okazuje się, że nie jest to takie oczywiste. Bardziej doświadczone mamy, ciocie i babcie zapominają jak to było, kiedy to one były w tym miejscu swojego życia. Pamiętaj proszę, że ta młoda mama nie potrzebuje uwag, przytyków, porównań i „delikatnych sugestii”. Ona po prostu potrzebuje wsparcia, potrzebuje zapewnienia, że jest dobrą mamą i że dobrze sobie radzi. Jeśli dasz jej poczucie bezpieczeństwa i zbudujesz jej zaufanie (tak, w tej sytuacji trzeba to zrobić od nowa), wtedy ona na pewno z chęcią przyjdzie od Ciebie z każdym problemem.

Zgadnij do kogo ja w pierwszej kolejności dzwonię kiedy mam problem! Oczywiście do mojej siostry. I nie znaczy to, że teraz stosuję się do wszystkich jej rad. Oczywiście, że nie. Ale traktuję jej rady jak pewnego rodzaju punkt odniesienia. Jej słowa nie są słowami kogoś, kto wie lepiej czego potrzebuje moje dziecko. Jej słowa są elementem dialogu, który chcę prowadzić, bo wiem, że ona uznaje i szanuje moją autonomię w tej nowej roli. Ona mówi, co sprawdziło się w jej przypadku, ale wcale nie twierdzi, że musi się to udać w każdym innym. A to niestety jest plaga wszystkich „złotych” rad – Jak tak zrobiłam, zobaczysz, że na pewno zadziała! Bez zastanawiania się jestem w stanie podać Wam przynajmniej 5 przykładów takich, rzeczy, o których ktoś mnie zapewniał, a okazało się, że u mojej córki wyszło wręcz przeciwnie!

Jestem wielką fanką serialu O mnie się nie martw i w pierwszym lub drugim odcinku najnowszego sezonu usłyszałam słowa, które zostały włożone w usta dość komicznej bohaterki Grażyny, ale jeśli się nad nimi zastanowić, to jest w nich tak wiele prawdy. Powiedziała o tym, że bycie matką to stan nieustannego poczucia winy. Czy tak nie jest? Dziecko urodziło się przez CC – to moja wina, coś ze mną nie tak, bo nie naturalnie. Dziecko nie przybiera zbyt szybko na wadze – to moja wina, bo na pewno mój pokarm mu nie wystarcza. Nie karmię dziecka piersią – jestem złą matką. Dziecko upadło lub się przewróciło – to moja wina, bo nie przypilnowałam. I tak bez przerwy!

Koleżanko, siostro, ciociu, babciu! Ta świeżo upieczona mama już naprawdę ma dość burzy emocjonalno-hormonalnej. Nie dokładaj jej. Okaż jej wsparcie i zrozumienie. Nie doradzaj, nie sugeruj, po prostu bądź. Ona teraz właśnie tego potrzebuje najbardziej!

Podziel się:
Czas czytania: 1 min
Page 2 of 3«123»

O mnie

Cześć, mam na imię Agnieszka! W maju 2020 roku zostałam mamą. Nie uważam, że macierzyństwo to orka na ugorze, ale nie sądzę też, że znalazłam się w krainie mlekiem i miodem płynącej. No dobra, mleka jest sporo, ale na pewno nie w takim znaczeniu! Na pewno im dłużej żyję, tym mniej wiem, ale czy to coś złego? W każdym razie chcę pisać dla Ciebie - Mamo, która próbujesz czymś zapchać czas, kiedy niemowlak wisi Ci na cycu lub butli, a Ty starasz się nie zasnąć; i dla Ciebie - Tato, który chciałbyś zrozumieć, co czuje Twoja kobieta, a co często jest bardzo wbrew (Twojej!) logice. Dla Was obojga i jeszcze dla Babci, Dziadka, Cioci czy Wujka, jeśli chcecie poznać trochę recenzji książek dla dużych i małych! Tworzę też własne materiały, którymi bardzo chętnie się z Wami podzielę!

Media społecznościowe

Ostatnie posty

Dobrze ubrane czyli szczęśliwe?

Dobrze ubrane czyli szczęśliwe?

18 marca 2022
Alaantkowe BLW

Alaantkowe BLW

16 kwietnia 2021
Sprawdzone rady położnej rodzinnej

Sprawdzone rady położnej rodzinnej

8 marca 2021
Mój przewodnik po ciąży

Mój przewodnik po ciąży

11 stycznia 2021
This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Polityka prywatności
© 2020 copyright zaczytane.pl