rady, rady, rady

Odkąd zostałam mamą zewsząd zalewają mnie rady: jak ubrać dziecko, jak karmić, kiedy rozpocząć rozszerzanie diety, kiedy zacząć sadzać i wiele, wieeeele innych. Oczywiście wiesz, których rad jest najwięcej? Tych, o które nie proszę i których nie potrzebuję! Zastanawiam się z czego to wynika!? Czy jako świeżo upieczona mama jestem bardziej wyczulona na takie rzeczy? Trochę na pewno! 

Moje poirytowanie wynika jednak także z tego, że są kwestie, w których radzę się przede wszystkim fachowców w danej dziedzinie i osób, które w jakimś sensie uznaję za autorytety, dlatego często zdanie pani ze sklepu, która widzi mnie raz w tygodniu mam w głębokim poważaniu (bez urazy). Nie oznacza to, że osoba bez fachowego tytułu na pewno nie ma niczego wartościowego do przekazania, ale uważam, że każdą wiedzę należy filtrować. Niczyje zdanie nie jest prawdą objawioną! Niestety czasem nawet bliscy nie rozumieją, że jeśli mam do wyboru opinię dobrego lekarza i na przykład mojej mamy, którą kocham i szanuję, to i tak często posłucham jednak lekarza (choć nie zawsze!). Bardzo ważne jest też, żeby mieć poczucie, że robi się wszystko zgodnie ze swoją intuicją i przekonaniami. I to akurat jest złota rada mojej siostry, która wśród wielu mniej i bardziej trafnych rad jakich mi udzieliła, jedną dała mi naprawdę świetną i za to będę jej dozgonnie wdzięczna. Powiedziała: „Aga, dostaniesz dużo rad od różnych ludzi. Jasne, że części warto posłuchać i przemyśleć, ale pamiętaj, najważniejsze jest to, co Ty czujesz i o czym jesteś przekonana. To ty jesteś matką tego dziecka, spędzasz z nim więcej czasu niż ktokolwiek inny i wiesz najlepiej, co jest dla niego dobre. Słuchaj swojej intuicji i tego, co nazywają instynktem macierzyńskim – ja wierzę, że on istnieje i Ty na pewno go masz!”

Powiem Wam, że trafiła tymi słowami idealnie akurat w czasie kiedy miałam kryzys macierzyński i właśnie przez natłok beznadziejnych rad byłam prawie przekonana, że jestem koszmarną matką. Mogę się założyć, że każda z Nas ma takie chwile (czasem nawet częściej niż raz w tygodniu), ale nie każda się do tego przyznaje. Od tego czasu nie tylko bardziej ufam sobie, ale też dużo łatwiej jest mi znieść, przetrawić i przeanalizować obiektywnie kolejne uwagi i „rady”.

Chciałabym zwrócić się do wszystkich doświadczonych mam, cioć i babć, które mają w swoim otoczeniu młodą mamę, która zaczyna dopiero swoją przygodę z macierzyństwem.

Proszę, pamiętaj, że to dla niej coś zupełnie nowego. Nagle stała się odpowiedzialna za małą istotę, którą musi nauczyć wszystkiego, którą musi wychować na samodzielnego w przyszłości człowieka. Ale mimo nowej roli wciąż jest to ta sama dorosła kobieta, która wiedziała, co robi i była na to gotowa. Po co to piszę? Bo niestety okazuje się, że nie jest to takie oczywiste. Bardziej doświadczone mamy, ciocie i babcie zapominają jak to było, kiedy to one były w tym miejscu swojego życia. Pamiętaj proszę, że ta młoda mama nie potrzebuje uwag, przytyków, porównań i „delikatnych sugestii”. Ona po prostu potrzebuje wsparcia, potrzebuje zapewnienia, że jest dobrą mamą i że dobrze sobie radzi. Jeśli dasz jej poczucie bezpieczeństwa i zbudujesz jej zaufanie (tak, w tej sytuacji trzeba to zrobić od nowa), wtedy ona na pewno z chęcią przyjdzie od Ciebie z każdym problemem.

Zgadnij do kogo ja w pierwszej kolejności dzwonię kiedy mam problem! Oczywiście do mojej siostry. I nie znaczy to, że teraz stosuję się do wszystkich jej rad. Oczywiście, że nie. Ale traktuję jej rady jak pewnego rodzaju punkt odniesienia. Jej słowa nie są słowami kogoś, kto wie lepiej czego potrzebuje moje dziecko. Jej słowa są elementem dialogu, który chcę prowadzić, bo wiem, że ona uznaje i szanuje moją autonomię w tej nowej roli. Ona mówi, co sprawdziło się w jej przypadku, ale wcale nie twierdzi, że musi się to udać w każdym innym. A to niestety jest plaga wszystkich „złotych” rad – Jak tak zrobiłam, zobaczysz, że na pewno zadziała! Bez zastanawiania się jestem w stanie podać Wam przynajmniej 5 przykładów takich, rzeczy, o których ktoś mnie zapewniał, a okazało się, że u mojej córki wyszło wręcz przeciwnie!

Jestem wielką fanką serialu O mnie się nie martw i w pierwszym lub drugim odcinku najnowszego sezonu usłyszałam słowa, które zostały włożone w usta dość komicznej bohaterki Grażyny, ale jeśli się nad nimi zastanowić, to jest w nich tak wiele prawdy. Powiedziała o tym, że bycie matką to stan nieustannego poczucia winy. Czy tak nie jest? Dziecko urodziło się przez CC – to moja wina, coś ze mną nie tak, bo nie naturalnie. Dziecko nie przybiera zbyt szybko na wadze – to moja wina, bo na pewno mój pokarm mu nie wystarcza. Nie karmię dziecka piersią – jestem złą matką. Dziecko upadło lub się przewróciło – to moja wina, bo nie przypilnowałam. I tak bez przerwy!

Koleżanko, siostro, ciociu, babciu! Ta świeżo upieczona mama już naprawdę ma dość burzy emocjonalno-hormonalnej. Nie dokładaj jej. Okaż jej wsparcie i zrozumienie. Nie doradzaj, nie sugeruj, po prostu bądź. Ona teraz właśnie tego potrzebuje najbardziej!

Podziel się: